To dopiero drugi rok Piotra Pamuły w Dąbrowie Górniczej, ale jego doświadczenie i umiejętności pozwoliły drużynie uczynić z 26-latka kapitana. Lato spędził na ciężkiej pracy, by jak najlepiej przygotować się do intensywności rozgrywek zasadniczych Polskiej Ligi Koszykówki. Postanowiliśmy na chwilę oderwać Piotrka od tego, co nadejdzie i spytaliśmy o to, co było…
Michał Kajzerek: Rok temu we Francji rozmawiałem na Twój temat z fanem rodzimej koszykówki i powiedział, że mogłeś być w tej drużynie klonem Adama Waczyńskiego. Myślisz czasami o tym, co by było gdyby nie problemy ze zdrowiem i finansowe zawirowania?
Piotr Pamuła: Nie, bardzo dawno temu przestałem o tym myśleć. Miałem taki okres, że dużo rozmyślałem dlaczego, po co, jak to się stało? Szukałem oczywiście jakichś przyczyn. Prawdę mówiąc na niektóre pytania znalazłem już odpowiedzi, ale teraz w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Jest jak jest. Kadrę śledzę cały czas i cieszę się z tego, jak funkcjonuje beze mnie, ale kto wie…
No właśnie, zostając w temacie – tęsknisz trochę za reprezentacją?
Tęsknie, bo to są wyjątkowe momenty. Praktycznie już od 15 czy 16 roku życia jeździłem na kadrę zaczynając od tych młodzieżowych. Uważam, że to jest świetny czas dla każdego sportowca. Dobrze jest spędzić w takim gronie miesiąc czy półtora. Najpierw w sekcjach młodzieżowych potem już w kadrze seniorskiej w gronie naprawdę najlepszych zawodników.
Rozmawiałeś z Kubą Parzeńskim o jego wyjeździe do Chin?
Rozmawiałem, rozmawiałem…
Oczywiście nie musisz zdradzać żadnych szczegółów…
Nie, ale ja nie znam szczegółów. Chyba, że Ty coś wiesz [śmiech]. Generalnie był zadowolony. To też – patrząc nie tylko przez pryzmat koszykówki – jest wyjazd do Chin i granie w egzotycznych warunkach z egzotycznymi zespołami, więc to zawsze jakiś pozytyw. Miałem też jechać, ale nie pojechałem.
Tak, słyszałem. W 2011 na EuroBaskecie grałeś w kadrze jeszcze jako gracz 1 ligi. Ludzie przypominają Ci lub pytają Cię o ten rzut za trzy w meczu przeciwko Turcji? Dla wielu to jeden z największych momentów twojej kariery.
Tak, przypominają mi. Rzadko, bo rzadko, ale jednak ktoś wspomni, bo akurat zapamiętał. Ja też to oczywiście bardzo dobrze pamiętam, ale jakoś nie wracam do tego. Wiadomo, umówmy się – byłem podniecony nawet jak już wróciliśmy z tego EuroBasketu. Szybko mi jednak przeszło. Trzeba podejść do tego w ten sposób – na dobrą sprawę to był tylko jeden rzut, moment, wygrana z Turcją. Wszystko się fajnie złożyło.
Potem się przestało układać…
Potem było już troszeczkę inaczej. Ale tak jak mówię – to był jeden rzut, złożyło się to pięknie w czasie i w starciu z takim zespołem. Co innego jakbym zagrał naprawdę na świetnym poziomie 5/6 asysty, 15 punktów.
Co do momentów kariery. W 2011 jako zawodnik Polonii Warszawa rozegrałeś mecz przeciwko swojemu ojcu, który trenował Stal Stalową Wolę. Dla Ciebie to był po prostu kolejny dzień w pracy czy jednak wyjątkowe przeżycie?
Nie nie, to nie był zwykły mecz. Pamiętam, że wyszedłem wtedy na parkiet i w ogóle mnie na nim nie było. Fakt faktem nie graliśmy o nic wielkiego, ale przeżycie było piękne, bo koszykówka w Stalowej Woli na chwilę się odrodziła i była pełna hala. Pamiętam, że kibice dali wtedy z siebie bardzo dużo. Do tej pory czasami odpalam sobie filmiki na YouTubie, bo jest kilka z tego wydarzenia, z całej ceremonii. Tamten moment wspominam bardzo pozytywnie. To na pewno nie był kolejny dzień pracy. W ogóle nie traktowałem tego jako pracy tylko pasję. Wtedy to była czysta przyjemność, przy okazji impreza rodzinna.
Twój ojciec chyba generalnie miał na Ciebie jako koszykarza duży wpływ?
Na pewno nie obrazi się, jak powiem, że MIAŁ (Piotrek stara się podkreślić czas przeszły). Nie wtrącał się i po prostu oddał mnie w ręce innego dobrego trenera. Teraz to jest tak, że rodzice nie tyle co starają się kierować karierą, ale starają się dyktować 15-letniemu chłopakowi, co ma robić na parkiecie. Więcej rzucaj, rób to, rób tamto. Ojciec oddał mnie wtedy pod opiekę Mladena Starčevica. Ale do tej pory coś mi podpowiada, nawet mama mi mówi, że mam rękę lepiej prostować. To wszystko jest na zdrowych zasadach, dlatego pod tym kątem rodzicie też mi się udali.
Okay, rola rodziców, rola ojca w twoim dojrzewaniu to jedna sprawa, ale musiałeś mieć gracza, którego szczególnie podziwiałeś?
Nigdy nie miałem jakiegoś niesamowitego idola. Jeszcze jak grałem w Polonii to odgrywałem rolę typowego shootera. Biegałem dużo po zasłonach bez piłki. Takich zawodników troszkę było jeszcze za tych wcześniejszych czasów, m.in. Igor Rakocević czy Jaycee Carroll. Ale nie było kogoś takiego, kogo śledziłem cały czas i oglądałem filmiki godzinami. Raczej skupiałem się na rzeczywistości, a nie Michaelu Jordanie czy Kobe Bryancie.
Odnoszę wrażenie, że ludzie czasami nie zdają sobie sprawy z tego, że masz dopiero 26 lat, czyli wchodzisz w tzw. prime-time – najlepsze lata dla koszykarza… To pewnie wynika z tego, że polska koszykówka poznała Cię w miarę szybko, już jako nastolatka. Dlatego teraz mówią o Tobie jak o weteranie.
Powiedzmy tak – faktycznie ten prime-time ma dopiero nadejść, ale z drugiej strony nie jestem już młodym zawodnikiem. Nie patrzmy przez pryzmat wieku tylko tego, ile lat już gram w ekstraklasie. Wcześniej jeszcze trzy lata spędziłem w 1 lidze. Zatem doświadczenie już jakieś mam. Niektórzy mogą spojrzeć na moją karierę także przez to co przeszedłem, bo to również buduje Cię jako koszykarza.
Nie trzeba być geniuszem by zauważyć, że trener Anzulović ma do Ciebie ogromne zaufanie. Inaczej nie uczyniłby Cię kapitanem drużyny. Jak czujesz się w tej chorwackiej szkole koszykówki?
Nie ukrywam, że bardzo dobrze i nie ukrywam też tego, że mam z trenerem Anzuloviciem bardzo dobry kontakt. Bez względu na to czy dałem ciała, czy zagrałem słaby mecz, to patrząc mu w oczy wysłucham, że jestem idiotą i nic złego się z tego powodu nie stanie. Z nim jestem na stopie koleżeńskiej i bardzo go lubię, pasuje mi jako trener. Jeżeli ja jemu pasuję, to nic tylko się cieszyć.
Wybrałeś MKS mimo oferty z Koszalina. Nie będę pytał o to, czy była to dobra decyzja, bo jesteś dyplomatą…
Ale szczerze, szczerze bym tak powiedział.
Nie no jasne, to widać. Ale tak czy inaczej Dąbrowie chyba udało się potwierdzić, że mają sprawnie zarządzany klub i jedyne czego na tym etapie potrzebują to zdrowia…
No tak, w tamtym sezonie było pod tym kątem bardzo słabo. Mam nadzieję, że kolejny będzie dla nas łaskawszy. Dlatego podpisałem tutaj dwuletni kontrakt. Jak ktoś decyduje się na taki krok, to pokazuje jednocześnie, że ufa drużynie i temu, jak ona się rozwija. Wszystko jest tutaj na bardzo fajnym poziomie, więc nie ma co narzekać tylko dalej trenować.
Już na koniec – jak często koledzy wypominają Ci, że masz duże uszy? Pewnie tak często jak często Ty nazywasz mnie „bułeczką”?
Wiesz co, nie, nie [śmiech]. Historia z moimi uszami jest taka, że w tym momencie kompletnie nie mam z tym żadnego problemu i nikt na ten temat nic nie mówi. Jakbym się denerwował, to pewnie dalej by to ciągnęli. Z bułeczką zapewne będzie tak samo i też to przejdzie, bo się znudzi. Ale z uszami miałem problem, zwłaszcza w podstawówce, bo dzieci mnie denerwowały [śmiech]. Nawet w kadrach młodzieżowych miałem taki okres, że mówili do mnie „ucho”. Teraz jestem z nich dumny. Mój dziadek miał takie uszy, mój ojciec. Także wiesz… rodzinne ucho.
Rozmawiał Michał Kajzerek